Biblioteka Publiczna w Kaliszu

Ulica ojczysta

Pani od polskiego zabiera ją po szkole do domu, zakłada na nogi szmaty, obwiązuje sznurkiem i każe szurać nogami po podłodze. Szur, szur, szur, szur – kiedy 11 – letnia Zosia poleruje deski, nauczycielka wbija jej do głowy nowe słówka. Zosia uczy się szybko. Musi. Jest rok 1945, dookoła sami Polacy, a ona mówi tylko po niemiecku… A tego języka, tu, w nowej Polsce raczej nie kochają…

 

Miejska legenda, niepotwierdzona w źródłach pisanych mówi, że kiedy w lutym 1945 roku Armia Czerwona {a dokładnie 61 Armia 1 Frontu Białoruskiego} zdobywa Kalisz Pomorski jej sołdaci tracą czujność upojeni wódką i bojowym sukcesem. Ten moment miała wykorzystać młoda Niemka, która jednym celnym strzałem z pancerfausta unieszkodliwiła radziecki czołg. Zginęli Rosjanie. Zemsta czerwonoarmistów jest straszna. Miasto jest metodycznie niszczone, płoną budynki, niemieckie kobiety są gwałcone, a mężczyźni zabijani.

 

Nawet jeśli historia z młodą Niemką, pancerfaustem i czołgiem jest nieprawdziwa to cała reszta niewiele odbiega od rzeczywistości. Po przejściu Armii Czerwonej 80 procent budynków w Kaliszu jest kompletnie zniszczonych. Miasto zaściełają hałdy gruzów, przetykane gdzieniegdzie dymiącymi zgliszczami.

 

Fotografia z podpisem z fragmentu strony oryginalnej (pisanej ręcznie) kroniki Biblioteki Publicznej w Kaliszu Pomorskim.

 

Dokąd nogi poniosą…

Do tego udręczonego miasta-trupa wraca z rodzicami 11-letnia Zosia. Mała dziewczynka, która wyjechała z rodzicami z niemieckiego „Kallies”, a wróciła do polskiego „Kalisz”.

Dokładnie 68 lat później ta sama… no nie do końca ta sama, bo to już przecież starsza pani Zofia… siedzi przy stole naprzeciwko nas i płynną polszczyzną opowiada swoją historię. Z niemieckiego zostało jej tylko delikatne, niemal niesłyszalne gardłowe „r”, które słychać w niektórych wyrazach.

Jej błyskotliwa, żywa inteligencja, doskonała pamięć oraz przede wszystkim poczucie humoru i pogoda ducha sprawiają, że jej opowieści o kilku pierwszych latach życia w polskim, powojennym Kaliszu słucha się z prawdziwą przyjemnością.

Chociaż one same do przyjemnych nie należą.

Jak choćby jedno z jej pierwszych wspomnień. To o ucieczce z Kalisza.

- Miałam pięć lat, kiedy z rodziną uciekliśmy z miasta… Taka jest wojna – wzdycha pani Zofia. - Tułaliśmy się po całych Niemcach Wschodnich. Ta tułaczka to był jeden strach i poniewierka. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka… Pamiętam takie wielkie wozy, jak Cyganów… To nimi wyjeżdżaliśmy z miasta w kierunku Drawska i później na północ, aż gdzieś pod dzisiejsze Świnoujście. Niewiele pamiętam, byłam bardzo mała, tylko takie obrazy… jakieś stodoły, w których spaliśmy… jakieś duże domy… – wspomina pani Zofia.

 

 

 

Podczas rozmowy nasza bohaterka przeglądała zdjęcia powojennego Kalisza Pomorskiego. Ze względu na jej prośbę nie pokazujemy twarzy.

 

Po linie w trzciny

Do rodzinnego Kalisza wrócili dopiero w czterdziestym piątym, zaraz po tym, kiedy skończył się koszmar. Tyle, że nie dla wszystkich. - Jak już Rosjanie szli, to tylko po to, żeby gwałcić - mówi pani Zofia. Sama widziała, jak jej matka i ciotka spuszczają się po linie z okna na tyłach domu, prosto w trzciny. Uciekały wiadomo przed czym…

Kiedy wyszli Rosjanie, przyszli Polacy. - Zaraz po wojnie, jak mieszkali tu jeszcze Niemcy, to jak przyjechali Polacy to trzeba było się jakoś poukładać – wspomina.

Jednak to „poukładać” wcale nie było dla Niemców takie proste. - Wyrzucano ich z domów, do chlewów… Pracowali jako służący w polskich domach. Postawa antyniemiecka szerzyła się w polskich rodzinach – twierdzi Maciej Rydzewski, historyk, wicedyrektor Liceum Ogólnokształcącego w Kaliszu Pomorskim.

Potem zaczynają się masowe wysiedlenia. Ludność niemiecka zostaje wysiedlana z tych terenów. Matka małej Zosi - Niemka, jej dwie siostry i brat opuszczają domek przy jednej z kaliskich ulic. Zostaje w nim Zosia. Z dziadkami, którzy byli Polakami i nie musieli wyjeżdżać. – Moje siostry i brat też chcieli zostać, ale dziadkowie powiedzieli, że nie dadzą rady utrzymać tylu dzieci… no i zostałam tylko ja, najmłodsza. Nigdy tego nie żałowałam – uśmiecha się nasza bohaterka.

Może dlatego, że tak kochała ojca, którego zabrakło… - Mój ojciec służył w niemieckim wojsku, chociaż też był Polak. Oficjalnie zginął na froncie pod Stalingradem, lecz to wszystko ma swoje drugie dno – wspomina i opowiada nam przedziwną historię. Jej dziadek szedł kiedyś ze znajomym tuż obok ich domu i usłyszał za sobą rozmowę dwóch mężczyzn: „Patrz Niemcy, niech poniosą nasze bagaże”. Dziadek Zofii odwrócił się i oznajmił z gniewem, że nie jest Niemcem. Mężczyźni powiedzieli, że szukają człowieka i podali jego imię i nazwisko. Szukali właśnie dziadka pani Zofii. Po czym oznajmili mu, kompletnie zaskoczonemu, że ojciec Zofii żyje, ale zmienił nazwisko i jest w Niemczech. Nie podali żadnych innych informacji i zniknęli.

Maciej Rydzewski, któremu opowiedzieliśmy tę historię twierdzi, że po wojnie takie sytuacje były często spotykane i nie byłby to wyjątek.- W zawierusze wojennej ludzie często byli przekonani, że ich najbliższa rodzina zginęła, zakładali nowe rodziny, zmieniali nazwiska, żeby uciec od tragedii z niedalekiej przeszłości – tłumaczy historyk.

Tymczasem życie toczy się dalej.

 

 

Od nowa…

W roku 1945 życie nie jest łatwe. Ale solidaryzuje ludzi, zacieśnia więzi.

Pomaga wojsko. W mieście nie ma sklepów ani innych punktów handlowych. - Na szczęście żołnierze starali się pomóc jak mogli. Dawali nam jedzenie i nie głodowaliśmy – opowiada pani Zofia.

Pomagają sąsiedzi. W mieście bez przerwy wybuchają pożary. Ludzie muszą radzić sobie sami, bo: „Straż pożarna W Kaliszu Pomorskim powstała w 1945r. Posiadała dziesięciu członków.”1 - Pamiętam raz tutaj tak po sąsiedzku, dwaj tacy się napili, a jak pijane to i się głupoty łba trzymają. Jeden taki to on grabił wszystko ludziom. Miał domek, w którym to wszystko trzymał. Raz z sąsiadem strzelali do okienka na strychu. Iskra poszła i się wszystko popaliło. A miał tego sprzętu mnóstwo, to i paliło się fest. No i wtedy sąsiedzi ustawiali się w takim ogonie i jeden drugiemu wiadro podawał, żeby to wszystko zagasić… Ale to i tak się wszystko spaliło – mówi Pani Zofia.

Pomagają ci, pomagają tamci. Ale czasami bywa naprawdę głodno i brudno. Chociaż i wesoło.

Głodno … Pani Zofia opowiada, jak brakowało masła i ich babcia smarowała chleb tłuczonymi ziemniakami z łojem. Raz, kiedy Zosia wybiegła z kromką chleba posmarowaną grubo tym specjałem jedna z kobiet stojących na podwórku powiedziała do przyjaciółki: „Patrz… tym to się powodzi, mają tyle masła”. – Podbiegłam do niej i zaproponowałam degustację tych „pyszności” – śmieje się pani Zofia.

Brudno… - Jeszcze w czasie wojny matka wytrząsała nam wszy z ubrań i wrzucała do ognia. Cięły tak, że nie mogliśmy zasnąć – mówi nasza bohaterka. W późniejszych latach proszki do prania i mydło były, ale jak zabrakło na przykład mydła to i w proszku myłam włosy.

Wesoło… - Były potańcówki, ktoś miał harmoszkę to brał i grał, a reszta tańczyła - uśmiecha się wspominając o tych zabawach i o kinie objazdowym, które wtedy odwiedzało Kalisz.

- A jakieś plakaty były, że jest taka zabawa? – pytamy naiwnie.

- A gdzie tam – śmieje się pani Zofia. – Nie te czasy. Ludzie sami sobie mówili, że coś takiego jest. A zresztą, nawet na naszym podwórku ile się takich zabaw odbyło.

Było więc różnie. Wszystkim. Ale nie Zosi. Bo Zosia miała jeszcze jeden problem. Była Niemką. Wśród Polaków.

 

 

 

 

Uczniowie szkoły w Kaliszu. Rok 1946. Nasza bohaterka prawdopodobnie jest na tym zdjęciu.

 

My i oni

Dwie małe Niemki były dyskryminowane, bite, opluwane przez rówieśników. Nawet w szkole. Dzieci uczyły się od rodziców. – Mówili swoim dzieciakom: „To Niemra. Nie zadawaj się z nią” – wspomina pani Zofia.

Tak było w szkole, w świecie dzieci. Ale przykład szedł z góry. Niemcy, którzy zwlekali z odejściem na zachód często płacili za to wysoką cenę - Widziałam raz, siedząc w oknie z babcią, jak Polacy pakują pobitego skatowanego Niemca na wóz… i ślad po nim znikł – mówi Pani Zofia.

Najgorsze piekło urządził jednak Zosi… ksiądz, który uczył religii w szkole. – Ja go nigdy nie zapomnę – mówi starsza pani i jeszcze dziś na to wspomnienie zaciska bezwiednie dłonie. – Katował mnie. Raz złapał mnie za kołnierz i omal nie zrzucił z pierwszego piętra. To był koszmar. Tyle, że w późniejszych czasach spotkała go kara. Mając już 80 lat hodował pszczoły i wytwarzał miód, jednak oszukiwał ludzi i dodawał do niego cukru. Władze skazały go za to na kilka lat więzienia, lecz ten przewrócił się, złamał nogę i krótko potem zmarł.

 

 

Słodko – gorzko życie

Mija rok, dwa, pamięć zaciera krzywdy, uprzedzenia zaczynają się rozwiewać i następuje odwilż stosunków polsko-niemieckich. - Miałam wspaniałego przyjaciela Jurka Ziółkowskiego, który był wcześniej moim największym dręczycielem – śmieje się pani Zofia.

Nic tak nie łączy jak wspólne nieszczęścia. Nawet Polaków i Niemców, zaraz po wojnie. „Po wojnie w powiecie drawskim sprawy ochrony zdrowia nie przedstawiały się najlepiej. Tymczasem potrzeby w tej dziedzinie były duże. Ogólny stan zdrowia przybywających Polaków oraz zamieszkujących tu jeszcze Niemców był bardzo zły. Wpływ na to miała głównie niedawno zakończona wojna ze wszystkimi ujemnymi konsekwencjami. Wśród ludności polskiej występowały liczne schorzenia oraz przypadki chorób zakaźnych, które niekiedy przybierały nawet rozmiary epidemii. W tej sytuacji bardzo pilną potrzebą stało się utworzenie placówek służby zdrowia. Niestety było to sprawą niełatwą, gdyż brakowało fachowego personelu, lekarstw i sprzętu medycznego.”2 – To była epidemia dyfterytu. Straszna choroba, ludzie padali jak muchy – wspomina pani Zofia.

Ciężkie czasy to też dziwne, słodko – gorzkie sytuacje. - Pamiętam, że kiedy pracowałam na poczcie, już kilka lat później, że stał u nas na poczcie duży nadajnik radiowy AGA. U nas w urzędzie można było kupić głośniki do domów. I do tych głośników szedł sygnał z tego pocztowego nadajnika. Codziennie emitowana była audycja. Bajki dla dzieci, wiadomości, muzyka… Jedna z niewielu rozrywek dla ludzi… - wspomina pani Zofia.

Jakim rozczarowaniem dla nich była kradzież odbiornika, ich szczęścia, uśmiechu w pochmurnym czasie… - To on! To ten listonosz go ukradł! – denerwuje się pani Zofia.

- Co? Listonosz?

- A tak, listonosz… kiedyś wracałam z nim na pocztę, spostrzegłam, że drzwi są uchylone. To niemożliwe. Przecież je zamykałam… Zaproponował, że wejdzie do środka, a później radia już nie było.

Ale to w takich sytuacjach zacierają się wszelkie różnice. - Był taki felczer. Wspaniały człowiek. Leczył jak umiał, ale był na każde zawołanie, w dzień i w nocy. Dla mnie wygrzebał spod ziemi nawet penicylinę, kiedy miałam takie okropne zapalenie stawów. To był … O tak… Człowiek o dobrym sercu, jak umiał to pomagał... Polakom i Niemcom… Bez różnicy - wspomina z uśmiechem pani Zofia.

Pomoc innym jest też jak epidemia. Zaraźliwa. Pani Zofia też chciała pomagać…

- Pracowałam na poczcie, w Czerwonym Krzyżu i w Opiece społecznej… -mówi pani Zofia. – Wszędzie miałam dużo roboty. Kiedy coś ginęło, ludzie szli do Czerwonego krzyża i otrzymywali nowe rzeczy. I tak to szło.

 

 

Stary, nowy dom

Kiedy w 1945 roku wróciła do miasta, ujrzała straszny krajobraz. Zielone parki, duże chodniki, ławeczki i aleje zmieniły się w gruzy, dymy i zgliszcza. A przecież Kalisz (wtedy jeszcze Kallies) jej dzieciństwa był taki piękny. – Przecież to było miasto turystyczne. Przyjeżdżali tu Niemcy z całego kraju. Były idealne warunki do zwiedzania i piękne widoki – rozmarza się nasza bohaterka. Jej opinię potwierdza Maciej Rydzewski, mówiąc o Kaliszu: „Zielone Płuca tamtejszych Niemiec”.

Może nie jest już tak piękny, ale na zawsze pozostanie jej.

Raz, już latach siedemdziesiątych pojechała do rodziny, do Niemiec. Tylko raz. – Boże, jak ja tęskniłam. Wtedy powiedziałam sobie: urodziłaś się na tej ulicy i na niej umrzesz. Co za różnica w jakim kraju…

 

 

 

Autorzy reportażu podczas konsultacji z historykiem Maciejem Rydzewskim

 

Marta Stympin, Mateusz Wiśniewski, Marcin Ratajczak
Fot. Natalia Kojałowicz oraz archiwum Miejskiej Biblioteki Publicznej w Kaliszu Pomorskim

Imię głównej bohaterki reportażu, na jej życzenie zostało zmienione.

Przy pisaniu korzystaliśmy z:

- Marcin Kuchto, Dzieje polskiego Kalisza Pomorskiego w latach 1945-2010, wydano na zlecenie Gminy Kalisz Pomorski, wydawca TONGRAF, 2010

- Lata pionierskiego trudu /Wybór wspomnień mieszkańców Ziemi Koszalińskiej/, praca zbiorowa pod red. Zbigniewa Głowackiego i Józefa Narkowicza, Koszalin 1970

- Kronika Biblioteki Publicznej w Kaliszu Pomorskim, ze zbiorów BP

 

 

Kalisz Pomorski w liczbach

- Dane dotyczące ludności zamieszkującej Kalisz Pomorski przed wojną i po wojnie:

 

Narodowość

Przed rokiem 1939

Rok 1947

Polacy

Ok. 50

1175

Niemcy

4019

167

*Według WAK Koszalin, filia Drawsko Pomorskie

 

- Przemysł, handel, usługi w powojennym Kaliszu Pomorskim:

trzy piekarnie, zakład rzeźniczy, kawiarnia, sklep z artykułami piśmiennymi, warsztat ślusarski, młyn wodny na obrzeżach miasta, 2 prywatne zakłady kowalskie, 2 bazy samochodowe i 1 konna, mleczarnia, ośrodek maszyn rolniczych, magazyn zbożowy, betoniarnia, cegielnia, tartak i gorzelnia.

 

- Po przejściu Armii Sowieckiej przez Kalisz Pomorski uległo zniszczeniu 80% budynków w mieście.

 

 

 

 

Fundacja Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego realizuje Program Rozwoju Bibliotek, który ma ułatwić polskim bibliotekom publicznym dostęp do komputerów, Internetu i szkoleń. Program Rozwoju Bibliotek w Polsce jest wspólnym przedsięwzięciem Fundacji Billa i Melindy Gates oraz PolskoAmerykańskiej Fundacji Wolności.

1 Źródło: Marcin Kuchto – Dzieje polskiego Kalisza Pomorskiego w latach 1945-2010, wydano na zlecenie Gminy Kalisz Pomorski, wydawca TONGRAF, 2010

2Źródło: Marcin Kuchto – Dzieje polskiego Kalisza Pomorskiego w latach 1945-2010, wydano na zlecenie Gminy Kalisz Pomorski, wydawca TONGRAF, 2010

Pozostałe wydarzenia

Zjeżdżali tu jak do Ziemi Obiecanej. Wagonami towarowymi, konnymi wozami, ciężarówkami. Jedni w nadziei na lepsze jutro, drudzy z przymusu, a jeszcze inni z przypadku. Niczym amerykańscy pionierzy szli w jednym kierunku: na Zachód.

Październikowa noc 1945 roku. Z mroku wyłania się tablica Kalisz Pomorski, pociąg staje z głośnym stęknięciem. Wysiada z niego tylko jedna, młoda kobieta. Czuje radość, bo wreszcie koniec tułaczki, zobaczy matkę i brata. Z drugiej strony pytania: gdzie jestem? dokąd iść?

Pani od polskiego zabiera ją po szkole do domu, zakłada na nogi szmaty, obwiązuje sznurkiem i każe szurać nogami po podłodze. Szur, szur, szur, szur – kiedy 11 – letnia Zosia poleruje deski, nauczycielka wbija jej do głowy nowe słówka. Zosia uczy się szybko. Musi. Jest rok 1945, dookoła sami Polacy, a ona mówi tylko po niemiecku… A tego języka, tu, w nowej Polsce raczej nie kochają…

Zachodniopomorskie Forum Kultury Kalisz
Pomorski
Ośrodek
Kultury


Biblioteka bierze udział w programie Orange dla bibliotek