Październikowa noc 1945 roku. Z mroku wyłania się tablica Kalisz Pomorski, pociąg staje z głośnym stęknięciem. Wysiada z niego tylko jedna, młoda kobieta. Czuje radość, bo wreszcie koniec tułaczki, zobaczy matkę i brata. Z drugiej strony pytania: gdzie jestem? dokąd iść?
Do kościoła jadą saniami jak w piosence Skaldów : „ Spod kopyt lecą skry, hej lecą skry,
zmarznięta ziemia drży, hej ziemia drży .Dziewczyna tuli się, hej tuli się”. Dziewczyna jest w białej sukience. A mężczyzna to jej przyszły mąż - Józek. Weselnicy jadą z Suchowa do Kalisza.
Jest rok 1946, siarczysty mróz i biało od śniegu. Wokół metrowe zaspy. Kiedy docierają, są mokrzy, ale szczęśliwi, bo wojna się skończyła, a przed nimi nowe życie. Błogosławi ich pierwszy polski proboszcz ks. Jan Borodzicz. Zakładają obrączki, przyrzekają sobie miłość.
Wesele zrobili na dwadzieścia osób: rodzina, przyjaciele, sąsiedzi. Bawili się w domu, przy domowej wódce, zakąska to chleb, słonina i ogórki. – Nie było nawet swojskiej kiełbasy- śmieje się pani Janina. - Była za to muzyka. Ktoś grał na skrzypcach, jakiś młody chłopak z Kalisza, ktoś na bębnach i akordeonie. To były inne czasy, straszna bieda była- wspomina z rozrzewnieniem.
Kiedyś sąsiedzi zbierali się w sadzie, rozścielali koc i rozmawiali, śmiali się” – wspomina pani Janina.
W środku piekła
Janina Grzyb urodziła się 90 lat temu, 22 km od Krzemieńca, na Wołyniu. W jej domu zawsze mówiono po polsku. Gdy wybuchła wojna, miała 16 lat. Niszczyli ich wszyscy
po kolei: Ukraińcy, Rosjanie i Niemcy. Ukraińcy byli szczególnie okrutni, bandy UPA prześladowały Polaków. Banderowcy rżnęli i robili co chcieli. - 17 września 1939 r. na Kresy wkraczają wojska radzieckie. Wszyscy mieszkający w czasie wojny na tych terenach musieli przyjąć radzieckie obywatelstwo.. Sytuacja była nie do pozazdroszczenia – wyjaśnia Maciej Rydzewski, nauczyciel historii i wicedyrektor liceum w Kaliszu Pomorskim.
- A po ataku Niemiec na ZSRR Wołyń został włączony do utworzonego 1 września 1941 roku Komisariatu Rzeszy Ukraina. Polityka okupanta była taka, by traktować te tereny jako zaplecze gospodarcze, wyzyskiwano miejscową ludność, wysyłano ich w głąb Rzeszy na roboty - dodaje historyk.
Janka też dostała nakaz. Zabrał ją towarowy, obskurny wagon. Matka z rozpaczy zemdlała na dworcu dwa razy. A córka płakała całą drogę. Zachorowała podczas podróży, wiało wszystkimi szparami, ona w lekkim płaszczyku, bo przecież był maj. Gorączka, kaszel, mdłości i ból głowy. W Niemczech została sześć tygodni.
Musiała wyglądać jak siedem nieszczęść, bo niemiecki oficer przyglądał się jej z daleka, przerażony, że to może być epidemia. Dał zgodę na powrót do domu. I zmienił jej całe życie.
- Stanęłam w drzwiach, kiedy wszyscy jedli obiad. Osłupieli. Ciotka chciała mnie ukryć, ale wyciągnęłam kwitek: stało czarno na białym, że mam zwolnienie.
Ważyła czterdzieści pięć kilo, była „wysuszona” i chora. Ojciec zabrał ją do znachorki na wózku, tak była słaba. Ta, dotknęła jajkiem głowy, rozbiła w przeźroczystej szklance kolejne i postawiła diagnozę: tydzień zwlekania, a byłoby po niej.
- Kazała przynieść wodę z trzech różnych źródłowych studniów i sześć jajek od czarnej kury. Uratowała mi życie- mówi z przekonaniem bohaterka.
Bohaterka przygląda się medalowi, który otrzymała od burmistrza Kalisza Pomorskiego.
Sanitariuszka
Kiedy wyzdrowiała, zgłosiła się jako ochotniczka do Pierwszej Armii Wojska Polskiego. Chciała walczyć z Niemcami. Entuzjazm zabiło pierwsze spotkanie z rosyjskim oficerem, który wyglądał jak młokos i mówił do nich tylko po rosyjsku. Nie słuchali, a on obrzucał ich najgorszymi wyzwiskami. Nie tak sobie wyobrażała polskie wojsko. Jednak jako sanitariuszka przeszła cały szlak bojowy aż do Berlina. Poznała przyszłego męża - Józefa i wróciła do Polski. Chciała odnaleźć mamę i brata. Ojciec zginął wcześniej na Wołyniu, nikt nie wie do dzisiaj jak i gdzie został pochowany. Rodzinę wysiedlono, trafili do Suchowa.
- Na jakiej zasadzie przydzielano repatriantom ziemie? – pytamy pana Macieja Rydzewskiego.
- Prawdopodobnie miejsce zatrzymania się pociągu towarowego ustalały władze. Pociągi wysyłano tam, gdzie Polacy mogli się bezpiecznie osiedlić.
Początkowo ludzie wybierali sobie gospodarstwa, działała zasada: „kto pierwszy ten lepszy”. Później, gdy już były urzędy, przydzielano wolne ziemie. Czasem dochodziło do sytuacji, że w mieszkaniach przydzielonych Polakom mieszkali jeszcze Niemcy. Byli bardzo ulegli i zajmowali mniejszą część domu, a bywało nawet, że pracowali jako służba.
Pani Janina z narzeczonym (po lewej). Obok przyjaciele z Pierwszej Armii Wojska Polskiego.
Tylko kościół stał
Nie miała pojęcia jak i którędy iść. Nie wiedziała nawet, czy wysiądzie na dobrej stacji. Była noc. Puste, obce miasto.
- Nas dwie zaprosił na noc do siebie kolejarz…
- Dwie?
- Bo na stacji siedziała jeszcze jedna zagubiona. A rano, nie wiem jak, znalazł mnie mój narzeczony, Józek.
Potem pieszo do Suchowa. Szli przez zbite wojną miasto. Ludzi prawie nie było widać.
- Stali puste domy i mieszkania, ale kto wtedy zwracał na to uwagę? Jak człowiek młody to o innych rzeczach myśli. A my myśleli wtedy, że to tylko na chwilę, a potem się przeniesiemy. Gruzy byli, powalone domy byli. Tylko kościół stał nienaruszony. Tam żeśmy zobaczyli tabliczkę „Zuchow”, po niemiecku Suchowo, to udało się trafić.
Nie u siebie
Matka wprowadziła się do domu, gdzie nie było nic.
- Buda to była, okna powybijane byli, trzeba było zagracić te okna. I tak mieszkać.
Kiedyś za domem stała stodoła, ale Niemcy spalili ją, zanim wyjechali. Nie tylko tę jedną – także dwie sąsiednie.
U innych gospodarzy pod strzechą, kiedy wybiła woda, znaleziono stary, myśliwski karabin. W ich domu nie było takich niespodzianek.
„30 sierpnia 1946 w Suchowie zamieszkiwało 114 Polaków (33mężczyzn, 47 kobiet, 34 dzieci)”1, aż 22 rodziny spod Krzemieńca.2
-Wszyscy myśleliśmy, że jesteśmy tu tylko tymczasowo. Zawsze było tak, że liczyliśmy, że kiedyś będzie lepiej, mieliśmy wyjechać, wrócić do domu.
-Czyli żyliście chwilą?
-Tak, bo nikt nie wiedział, co będzie dalej. Ludzie wciąż mówili, że Niemcy wrócą. Oni też myśleli, że wynoszą się tymczasowo. Nawet zakopywali cenniejsze rzeczy w ziemi, aby Polacy ich nie zabrali.
W Suchowie organizowano warty. Były dyżury. Dwóch mężczyzn z dwóch rodzin. Każdy miał wytyczony dzień, w którym musiał strzec wejść i bocznych dróg. Jak warty w wojsku: człowiek chodził z pałką i musiał odstraszyć nieproszonych gości. Czasem zdarzały się wejścia Niemców, ale były rzadkością. Przy jednej takiej okazji mąż pani Janki interweniował.
-Mama wyszła i powiedziała: chodź Józek do domu. No i posłuchał. A Szwaby coś tam poszwargotali i poszli sobie.
Do kościoła całą wioską
Na Wielkanoc nosiło się tradycyjnie koszyk z jedzeniem do poświęcenia. Zbierała się cała wioska i wszyscy razem ruszali do Kalisza, do kościoła. Szli najpierw piechotą, jakiś poniemiecki rower zdobyć to cud, potem były konie . Chodzili tak nie tylko z tej okazji, ale
także co niedzielę na mszę. Nikomu nie przeszkadzał ani mróz ani słońce. Żadna pora roku nie była straszna. Podobnie jak odległość- sześć kilometrów.
- Gaworzyliśmy po drodze, śmieliśmy się. Nawet nie zauważałam, kiedy byłam na miejscu. Raz z bratem poszliśmy na pasterkę, poświęcić pokarm. Przyszliśmy o północy, a tu wszyscy już wychodzą, zmienili godzinę. Mogliśmy iść jeszcze do księdza, ale już wtedy nie wracalibyśmy z ludźmi. Zastanawiałam się, co powiedzieć mamie. Bo jak jeść niepoświęcony pokarm? Jak się wytłumaczyć? Przyznałam się dopiero kilka lat później.
Sąsiedzka życzliwość
W Suchowie ludzie uprawiali zboże. Pola były dość duże - po sześć, siedem hektarów. Nie było maszyn, pożyczali sobie narzędzia. „W latach 1947-49 zwiększyły się dostawy środków obrotowych dla rolnictwa (ziarna siewnego i nawozu) oraz koni, bydła, trzody chlewnej i owiec (między innymi z dostaw UNRRA).”3
W trakcie zbiorów cała wieś spotykała się na polu danej rodziny. Wymieniali się, jednego dnia u jednych, drugiego u drugich.
– Nikt się nie spóźniał. Bo przecież jak przyjdę za późno do kogoś, to on mi powie: „ty się spóźniłaś do mnie, to teraz ja mam tobie pomagać?”
Kiedyś sąsiedzi zbierali się w sadzie, rozścielali koc i rozmawiali, śmiali się. Pomagali sobie, mogli na siebie liczyć. Dziś ludzie mieszkają obok, ale się nie znają.
Pamięć
Na stole przykrytym białym obrusem leżą pamiątki: zdjęcia, książeczka wojskowa, medale. Pani Janka przygląda się z uwagą, wybiera co chwilę jakiś przedmiot i uśmiecha tajemniczo. Ona wie, że kiedy zamyka oczy to widzi wyzłocone pola, las, a potem ojca, mamę i bliskich – wszyscy w rodzinnym domu, tym koło Krzemieńca. Stoi nietknięty wojną, niezajęty przez obcych ludzi. Nie słyszy stukotu pociągu, pisku hamulców, nie ma ławeczki w obcym mieście, ani kobiety, ani kolejarza. A ten dom w Suchowie? Miał być na chwilę, kto by pomyślał, że człowiek tu będzie umierał…
Autorzy tekstu podczas konsultacji historycznych u pana profesora Macieja Rydzewskiego.
Konsultacje historyczne
Maciej Rydzewski - nauczyciel historii w ZSP w Kaliszu Pomorskim.
Antoni Oleksiuk, jeden z przesiedleńców, były mieszkaniec Suchowa.
Źródła historyczne
„Dzieje ziemi drawskiej” – praca zbiorowa pod redakcją Tadeusza Gasztolda, Poznań 1972.
„Dzieje polskiego Kalisza Pomorskiego w latach 1945-2010”-Marcin Kuchto, na zlecenie gminy Kalisz Pomorski, wyd. TONGRAF, 2010.
Autorzy tekstu: Maria Kurylczyk, Klaudia Andryka, Bartosz Próchnicki,
Fotografie: Magdalena Biegniewska
Fundacja Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego realizuje Program Rozwoju Bibliotek, który ma ułatwić polskim bibliotekom publicznym dostęp do komputerów, Internetu i szkoleń. Program Rozwoju Bibliotek w Polsce jest wspólnym przedsięwzięciem Fundacji Billa i Melindy Gates oraz PolskoAmerykańskiej Fundacji Wolności.